Prolog
Powieki były ciężkie, ale nie na tyle, by nie starczyło mi sił na uniesienie ich. Stałam w ogromnym pomieszczeniu w kształcie kopuły. Drewniany parkiet nosił ślady wielu rys po intensywnym użytkowaniu. Mimo uciążliwego półmroku, rozpoznałam w nim starą salę baletową.
Ciemność zbyt długo była moim towarzyszem, bym teraz mogła znosić jej towarzystwo z przychylnością. Więziła mnie, odcinając od wszystkiego, co było mi dobrze znane. Zatrzymywała przy sobie, powoli uzależniając od złudnego spokoju. Wyobrażenia wolności i błogiego zapomnienia o koszmarnej rzeczywistości, która tak naprawdę, nawet na chwilę nie miała ochoty zostawić mnie samej. Nie wystarczyły jej tortury we śnie. Przedostawała się na jawę, by udaremnić mi ucieczkę.
W dość przykrych okoliczność (jeżeli tym właśnie mianem można określić wypadek samochodowy) pojawiła się w moim życiu Ciemność. Kusiła mnie, niczym Ikara swoboda. Była wodą dla spragnionego i właściwą drogą dla zagubionego. Będąc w Ciemności, czułeś się jak w domku letniskowym na wakacjach- dobrze, lecz nie na swoim miejscu. A tego właśnie mi brakowało, domu. Cały czas czułam się jak w kwadratowym pudełku, bez wyjścia. Byłam tu tak długo, że obecna różnica była naprawdę mile widziana.
Rozejrzałam się dookoła. Odbicia w lustrach, powieszonych na całej ścianie, naśladowały moje ruchy. Do zwierciadeł przymocowany był dębowy drążek baletowy. Wystarczyło trochę się wysilić, a dzięki mocy wyobraźni pojawiały się baletnice w jasnych kostiumach. Dwa metry nad ziemią, przez półkoliste okna do środka wpadał nikły blask księżyc. Padając na różne przedmioty, tworzył na podłodze kwieciste wzory. Był jednym źródłem światła. Kryształowy, ogromny żyrandol nie działał od jakiegoś czasu, zdecydowanie mijając się ze swoją pierwotną funkcją. Sufit ozdobiony był malowniczymi, białymi listwami. W rogu stał fortepian pokryty grubą warstwą kurzu. Był on kolejnym znakiem, że sala została dawno opuszczona. A mimo tego cała ta smutna aura nie odebrała jej dawnej elegancji i świetności.
Stukot moich kroki rozniósł się echem, gdy podeszłam do ciemnych, dwuskrzydłowych drzwi. Szarpnęłam mocno za klamki, starając się je otworzyć. Ani drgnęły, musiały być zamknięte od zewnętrznej strony. Nie było szans na moją ucieczkę, nikt tu nie przychodził. Czułam się, jakby to było jedne spokojne miejsce, które odwiedziłam w historii całej swojej egzystencji.
Usłyszałam cichy dźwięk dzwoneczków. Z początku był tak nikły, że nie dopuszczałam go do swoje świadomości. Stopniowo wzrastał, stając się wyraźnym kontrastem dla głuchej ciszy. Chodziłam po całej sali starając się namierzyć źródło muzyki. Bez skutku szukałam wyjaśnienia, choć mogło się okazać, że to mój umysł płata mi figla. Przymknęłam oczy. Podobno ludzie niewidomi mają bardziej rozwinięty zmysł słuchu. Może to, że na parę sekund stanę się ślepcem pomoże mi znaleźć, to czego szukam? Tykanie zegara zostało skutecznie zagłuszone przez melodie dzwonków, która zdawała się wybrzmiewać równocześnie z każdego kierunku.
Rozchyliłam powieki, dając sobie spokój z bezsensownymi eksperymentami. To co zobaczyłam, sprawiło, że ze zdziwienia cztery zamrugałam. W odległości czterech stóp ode mnie stał matowy, drewniany stołek. Wykonany był ręcznie z ciemnobrązowego materiału. Na jednej nodze wyrzeźbione były winorośle pnące się ku górze. W niektórych miejscach można było zauważyć twarze ludzi wykrzywione w grymasie bólu. Blat stołka ozdobiony był symbolami czterech żywiołów. Cały mebel mimo wielu rys i wyszczerbień sprawiał wrażenie nowego. Obejrzałam go wokoło, gładząc chropowatą powierzchnię. Na porcelanowym talerzyku leżała koperta. Na grzbiecie delikatnie pożółkłego papieru napisane były trzy słowa "Wspomnienia. Nie otwierać". Śledziłam wzrokiem pochyłe litery. Najatrakcyjniejszy zakaz na świecie. Jeżeli chcesz, by ludzie coś zrobi, to zakaż im tego. Obok, na stołku leżało małe pudełeczko. Prostokątny kartonik, z naklejką z psem palącym fajkę, zawierał jedną zapałkę. Chwyciłam go delikatnie, przyglądając się dokładnie. Na denku małymi literami zapisana była krótka instrukcja "Spal kopertę". Nic więcej.
Może to jest sposób, bym się stąd wydostała. Obudziła, odcięła od Ciemności. Wiele dałabym za szansę ucieczki. Wróciłabym do rzeczywistości, odzyskując swoje życie. Miałam dość bezustannego czekania bez celu. Robiłam to bo byłam zagubiona, sama. Przypadkiem znalazłam się w wyobcowanym miejscu. Jego monotonia została przerwana właśnie teraz. Nie wiem na jak długo mam możliwość przebywania w przepięknej sali baletowej. Zapewne już za chwilę wszystko to by zniknęło. A ja nie mogłam pozwolić by Ciemność znów mnie pochłonęła.
Szybkim ruchem tarłam zapałkę o krzesiwo. Pierwsza próba nic nie dała, dopiero za drugim razem powstał ogień. Mały płomyk na czubku wzrastał, powoli trawiąc cały trzonek. Potrzebowałam chwili, by przeciwstawić się temu hipnotyzującemu widokowi. Przyłożyłam zapałkę do koperty. Ogień od razu zajął papier. Opuściłam go na talerzyk, patrząc jak płonie. Czarne litery zlewały się z kopertą, gdy ta płonęła, zmieniając swój kształt. Ogień, oprócz ciepła, wyzwolił we mnie dotąd nieznane emocje. Poczułam się, jakbym w jednej sekundzie schudła 20 kilogramów. Byłam lekka i wolna.
A potem znowu cisza. Dzwonki przerwały swoją melodię, a ogień przestał wesoło trzaskać. Blask księżyca zaczął blednąć, by po chwili zatopić pokój w mroku. Poczułam się na powrót normalnie. Znów byłyśmy tylko we dwie: Ciemność i ja.
Powieki były ciężkie, ale nie na tyle, by nie starczyło mi sił na uniesienie ich. Leżałam w ogromnym pomieszczeniu w kształcie kopuły. Kafelki na podłodze, ułożone w szachownicę nosiły ślady po intensywnym użytkowaniu. Mimo uciążliwego półmroku, rozpoznałam w nim starą salę szpitalną.
~*~
Witam! Tak właśnie o to wygląda prolog historii, która mam zamiar opisać. Żyję w przekonaniu, że chociaż paru osobom spodoba się to, co napisałam. Nie zmuszam do komentowania, ale niech to będzie współpraca z korzyścią dla obu stron. Wasze opinie dają mi kopa do pisania kolejnych rozdziałów, więc proszę byście poświęcili chociaż minutę.
Pozdrawiam, puck