piątek, 22 maja 2015

Rozdział 1

ROZDZIAŁ 1


   W chwili, gdy obudziłam, gwałtownie zaczerpnęłam powietrza. Zaczęłam się dławić grubą rurką, która dostarczała tlen do moich płuc przez usta. Natychmiast pojawiły się odruchy wymiotne. Byłam pewna, ze dłużej z tym nie wytrzymam, gdy poczułam, jak ktoś wyciąga ją z mojej buzi. Odkaszlałam pare razy, mogąc na powrót oddychać samodzielnie. W płucach mi rzęziło, przez co miarowo nabierałam powietrza. Całe moje ciało wypełnione było tępym pulsującym bólem. 

   Leżałam chwilę z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w nawoływania, odgłosy bieganiny i płacz ulgi. Po mojej prawej stronie coś syczało, a po lewej nieznośnie piszczało. Wszystkie dźwięki były przytłumione, jakby ktoś włożył mi stopery do uszu. W powietrzu unosił się okropny zapach medykali i środków sterylizujących. 

   Gdy otworzyłam oczy nie widziałam nic. Po chwili plamy światła zaczęły się dzielić, a ich kontury po woli się wyostrzać. Mrugnęłam jeszcze raz, by nawilżyć piekące oczy. Rażące światło zdawało się usuwać Ciemność z najgłębszych zakamarków mojego ciała. Byłam w sali szpitalnej w prywatnej klinice im. Kelvina. Rozpoznałam to miejsce tylko po logo klinki widniejącym na szklanych drzwiach od pokoju. Przy ścianach stały różnego rodzaju maszyny, a przy dużym oknie, ktoś ustawił dwa skórzane fotele. 

   Wzięłam kolejny, rwany oddech i przyjrzałam się poruszającym się w popłochu sylwetkom. Każdy był czymś niesamowicie poruszony. Chciałam zapytać w czym rzecz, lecz nie potrafiłam się do tego zmusić. Wszystko było takie niezrozumiałe. Z ciała wychodziło mi pare plastikowych rurek, pompujących coś do żył. Ktoś świecił mi latarką w oczy, nieustannie pytając, czy go słyszę- co za głupie pytanie, kiedy nie byłam mu w stanie w żaden sposób odpowiedzieć. 

   W kobiecie, siedzącej przy moim łóżku, rozpoznałam matkę. Nie wyglądała tak idealnie jak zwykle. Elegancki kostium zamieniła na zwykłe dżinsy z dziurami. T-shirt, który miała na sobie, był cały pognieciony. Musiała w nim chodzić drugi dzień z rzędu. Włosy spływały kaskadami na ramiona, otulając jej piękną twarz zalaną łzami. Nie było śladu po idealnym manicure, lakier na paznokciach był odpryśnięty i poobgryzany. Trzymała się kurczowo mojej ręki, nie przestając płakać z ulgi. Nie widziałam nigdzie taty, ale musiał gdzieś tu być. Z mamą byli nierozłączni, więc on zapewne kręcił się po korytarzu. 

   Lekarz ciągle nie dawał mi spokoju, wymagając jakiejkolwiek oznaki, że reaguję na bodźce zewnętrzne. Mimo ciągłego bólu dręczącego mój kark, skinęłam delikatnie głową na pytanie czy rozumiem jego słowa. Znów zaczęłam się krztusić. Silna para rąk podniosła mnie do pozycji siedzącej i pochyliła do przodu, cały czas klepiąc mnie w plecy. Z każdą chwilą czułam się coraz lepiej, a już po chwili mogłam wziąć głęboki oddech. Ta czynność całkowicie wybudziła mnie z otępienia. Widziałam każdego piega na nosie mojej mamy, gdy pochylała się, by mnie uściskać. Czułam delikatny zapach perfum Channel No. 5, którymi pachniała. Słyszałam skrzypnięcie kartki, gdy lekarz zapisywał coś w mojej karcie pacjenta. 

- Co się stało?- wychrypiałam ledwie dosłyszalnie.

   Mama, słysząc mój słaby głos, zaniosła się jeszcze większym płaczem, przez co moje oczy również się zaszkliły. Chlipała pare sekund, mocząc mi koszule szpitalną, po czym się odsunęła, ciągle trzymając ręce na moich ramionach. Otworzyła usta, lecz nie zdążyła mi odpowiedzieć, gdyż do pokoju wpadł tata, ciężko dysząc. Miał na sobie spodnie od garnituru i białą koszulę rozpiętą przy szyi. Rękawy podwinął do góry, jak zdarzało mu się to za każdym razem, gdy się denerwował. Gdy jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, rozpromienił się. Kilkoma długimi krokami dopadł do łóżka i zamknął mnie i mamę w szczelnym uścisku. Trwał tak przez jakiś czas, bez przerwy całując mnie w głowę. Gdy w końcu się odsunął, przysiadł na skraju łóżka ciągle, badając moją twarz. Ja także przyglądałam się mu. 

   Wyglądał starzej niż zapamiętałam. Twarz miał zmęczoną, ale uśmiechniętą. Zmarszczki wokół kącików oczy były bardziej widoczne. Na policzkach miał kilku dniowy zarost. Musiał nie pracować przez ten czas. Człowiek jakiego znam nigdy nie pokazałby się w pracy nieogolony. Jego przerwa w biurze znów skierowała moje myśli na pytanie, co robiłam w szpitalu.

- Co się stało?- O ile to możliwe mój głos brzmiał jeszcze słabiej niż dwie minuty temu. 

   Tata zmarszczył brwi i spojrzał w zamyśleniu na mamę. Znałam to spojrzenie, tata jasno komunikował, że coś jest nie tak. Ona pokręciła delikatnie głową i ścisnęła moją rękę.

- Miałaś wypadek, skarbie- zaczęła- wracałaś ze szkoły moim samochodem, kiedy na jezdnie wybiegł jakiś dzieciak. Z raportu policji wynika, że odbiłaś w prawo, starając się go wyninąć. Samochód uderzył w barierkę z ogromną siłą. Najbardziej ucierpiała prawa część wozu. Mimo braku większych obrażeń zapadłaś w śpiączkę.- Pogłaskała mnie po głowie- Musiałaś się mocno uderzyć.
- Jechałam sama?- zapytałam. Mama kiwnęła pare razy głową.

   Mimo ogromnej migreny zmusiłam się, by trochę pomyśleć. Nic tu się nie trzymało kupy. Nie chodzi nawet o fakt, że nie pamiętam nic z dnia wypadku- to mnie nie zdziwiło. Nie potrafiłam zrozumieć kto pozwala 15- latce prowadzić swój samochód. Na pewno nie moja mama. W takim razie musiałam go ukraść, a ona nie krzyczy na mnie w tym momencie zapewne dlatego, że chce dać mi jeszcze chwilę bądź dwie spokoju.

   Dotknęłam czoła, pocierając palcami już zasklepioną ranę. Rozcięcie ciągnęło się od skroni przez dwa centymetry. Prostopadle do niej przyklejone były dwa plastry, zabezpieczające przed kolejny otworzeniem się rany. Przesunęłam dłoń niżej, za ucho. Tam wyczułam już prawdziwe szwy. Dziękowałam przez chwilę Bogu, że to właśnie w tak mało widocznym miejscu zostanie blizna. Kolejny skutkiem wypadku był zabandażowany przegub. Gdybym teraz chciała go odwiązać, mama z pewnością, by protestowała. Muszę zapamiętać, by później sprawdzić w jakim stanie jest moja ręka. 

   Obróciłam głowę w bok, spoglądając na szafkę nocną. W trzech wazonach stały ogromne bukiety z dopiskami "wracaj do zdrowia Lily" lub "następnym razem trzymaj się z daleka od samochodów". Parę maskotek w kształcie papug i sów wwiercało we mnie swoje guzikowe spojrzenie. Na bombonierce wiśniowych czekoladek leżał numer "USA Today". Przeleciałam wzrokiem okładkę, zatrzymując się na co którymś nagłówku "Sąd ułaskawia mężczyznę oskarżonego o liczne podpalenia z braku dowodów.". Zdjęcie pod artykułem przedstawiało poważnie wyglądającego człowieka w średnim wieku. "Kolejna trąba powietrzna zniszczyła trzy gospodarstwa w stanie Teksas". Klęski żywiołowe, nic nowego. Moją uwagę przykuł nagłówek. Pod niebieskim napisem USA TODAY drobnymi literami umieszczona była data: czwartek 29 września 2014 roku. Ze zdziwienia gwałtownie przyłożyłam rękę do ust. Szarpnęłam tak mocno, że miejsce, w którym przyczepiony był wenflon, niemiłosiernie zapiekło. To niemożliwe. Wczoraj był 23 marca roku 2012. Odwróciłam się w stronę mamy z pytanie na ustach, ale nie zdążyłam go zadać.

   Jak z pod ziemi wyrósł lekarz. Dzięki siwym włosom i okularom prezentował się nad wyraz profesjonalnie. Przewertował moją teczkę z badaniami, choć byłam pewna, że doskonale ją znał. Dla lepszego efektu zsunął sobie okulary na czubek garbatego nosa i dopiero wtedy na mnie spojrzał.

- A więc obudziła się pani- powiedział ciepłym głosem z południowym akcentem- Nazywam się dr. Forman i jestem pani lekarzem prowadzącym. Rany jakie odniosła pani w czasie wypadku, ograniczają się do stłuczeń i zadrapań.- Miałam niejasne wrażenie, że mężczyzna recytuje wszystkie te zdania z pamięci.- Mimo wszytko może pani odczuwać bóle, dlatego pozwolę sobie zaordynować pani odpowiednie leki, które złagodzą dolegliwości. Była pani nieprzytomna przez trzy dni, ale nie odnotowaliśmy w tym czasie żadnych uszkodzeń tworu siatkowego. Nie mniej jednak mogą się pojawić skutki uboczne takie jak: zawroty głowy, migrena, amnezja, zaburzenia orientacyjne, niekiedy halucynacje...

   Mówił dalej, ale ja przestałam słuchać. Amnezja. To by wyjaśniało wszystko. Dlaczego nie pamiętam wypadku i tego, że w 2 klasie zdałam egzamin na prawo jazdy oraz bezsensową datę w gazecie. Zapomniałam dwa lata ze swojego życia, dwa lata. Dwie wiosny. 730 dni. Nie miałam siły, by liczyć ile to godzin. Przez ten czas mogłam się kompletnie zmienić, a nawet się o tym nie dowiem. 

-... Urazy na pani ciele goją się niezwykle dobrze- Forman kontynuował swój wywód- Tak, czy siak, zatrzymamy panią kilka dni na badaniach kontrolnych ze względu na...
- Chcę wrócić do domu- wyszeptała, gdyż nadal nie był mnie stać na nic więcej. 

   Spojrzałam najpierw na medyka, później na rodziców. Choć mina ich obojga wyrażała dezaprobatę, żadne z nich się nie odezwało. Lekarz widząc ich milczącą zgodę, skinął głową.

- Niech więc tak będzie- Zanotował coś w papierach.- Zatem wypiszę jutro państwu zgodę na opuszczenie szpitala na własną odpowiedzialność. W razie jakichkolwiek komplikacji proszę się niezwłocznie zgłosić do szpitala. A teraz nalegałbym na opuszczenie sali chorego w celu umożliwienia mu odpoczynku.

   Po tych słowach wymaszerował na korytarz, zostawiając nas samych. Rodzice patrzyli na mnie w milczeniu. Czułam, że chcą coś powiedzieć, jednak nie zrobili tego. Trwaliśmy więc w kompletnej ciszy, napawając się swoją obecnością. Mama nie znosiła długiego milczenia, zawsze miała coś do powiedzenia. Zaraz zaczęła rozprawiać o wszystkim co mnie ominęło w ciągu tych trzech dni, choć mnie interesował przebieg zdarzeń z dwóch lat. Tata uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo, gdy opowiadała o porodzie cioci Kim we wtorek.

   Chwilę przed 20 skończyła się pora odwiedzin i rodzice zmuszeni byli wyjść. Zanim mama zmusiła się do opuszczenia sali, cztery razy zapytała jak się czuję i czy czegoś mi nie brak, dwa razy poprawiała mi poduszkę oraz zrobiła sobie moje zdjęcie w łóżku szpitalnym, by nie zapomnieć, że naprawdę się obudziłam. Ściskało mnie serce na samą myśl o tym ile musiała wycierpieć w ciągu zaledwie paru dni. Gdy w końcu udało się tacie wyciągnąć ją na korytarz, rzuciła mi tęskne spojrzenie, po czym podreptała szybko wzdłuż korytarza. Byłam przekonana, że stawi się tu z samego rana.

   W chwili, w której zostałam sama, miałam ochotę zawołać mamę, by wróciła. W świetle gasnącego dnia i lampki nocnej, myślałam o sposobach na dowiedzenie się czegoś o swojej przeszłości. Musiałam prowadzić pamiętnik lub posiadać jakieś zdjęcia. Byłabym wdzięczna, choćby za stary bilet z kina, który powiedziałby mi co już obejrzałam.
Od momentu wybudzenia nie pomyślałam ani razu o Ciemności. Teraz do mnie wróciła. Gdy padałam ze zmęczenia, ona skradała się do mnie, przemykając z jednego cienia w kolejny. W momencie, w którym mnie złapała, zapadłam w niespokojny sen.

¤¤¤

Obudził mnie łomot upadającego krzesła. Dźwięk dochodził z korytarza. Leżałam z otwartymi oczami, wsłuchując się w harmonie nocy. Z czasem nie brałam już pod uwagę systematycznych odgłosów wydawanych przez maszynerię szpitalną, czy spacerujących po korytarzu lekarzy. Choć nie było to w żaden sposób możliwe, moje uszy wyłapały odgłos skradania się. Liczyłam kroki: osiem stukotów, przerwa i tak w kółko. Dwie osoby, tego byłam pewna, zbliżały się do mnie w każdej chwili. Oddychałam przerażona, nie bardzo wiedząc co mam robić: krzyczeć czy udawać, że śpię? 

   Gdy szklane drzwi rozsunęły się, zdecydowałam się na tą drugą taktykę. Do pokoju wślizgnęły się dwie osoby. Jedna zasunęła rolety, tak że z korytarza nic nie było widoczne, po czym zapaliła światło. Druga od razu ruszyła w moją stronę. Pilnowałam się, by wyglądać naturalnie.

- Ja naprawdę nie wiem, co ty masz w głowie, Michelle- Kobiecy szept wypełnił salę. Dzięki temu, że się odezwała mogłam sprecyzować jej położenie. Stała przy moim prawym łokciu, dokładnie przy kroplówce. Słyszałam jak ściąga woreczek z płynem i zamienia go na inny. Nie była pielęgniarką, one nie przychodzą do pacjentów parami. - Nie potrafisz przejść po korytarzu jak człowiek?
- Nie, nie potrafię- odezwał się drugi głos, który z pewnością należał do Michelle- A ty co masz w głowie, żeby nawet nie zauważyć, że ona nie śpi?

   Kobieta stojąca przy mnie, jak i ja, potrzebowała chwili, by zrozumieć o co chodzi swojej towarzyszce. Gdy nareszcie to pojęła, przyłożyła palec do mojego gardła. Chwilę mierzyła mi tętno, po czym odsunęła się. Zdałam sobie sprawę, że dziewczyna mówiąc, że nie śpię miała na myśli śpiączkę, nie zwykłą drzemkę. Póki się nie zdradziłam, byłam bezpieczna. 

- Masz rację- przyznała niechętnie- Wybudzenie nastąpiło dziś popołudniu. To nie dobrze. Zazwyczaj budzą się po czterech dniach. To nie powinno się stać.
- Co masz zamiar zrobić, Clare?- Michelle stanęła po drugiej stronie łóżka.- Wywołasz śpiączkę?
- Nie mogę. Ludzie nabraliby podejrzeń. Nic nie możemy poradzić. Będziesz musiała ją zgarnąć z Willem dzień wcześniej. W tak krótkim czasie Ciemność, mogła nie zdążyć do końca zawiązać jej daru. Nie wiemy, jak jest wielki.
- Myślisz, że stoimy przy łóżku nowego mistrza?- zapytała z poruszeniem Michelle. 
- Nie- odpowiedziała pewnie Clare- Moc młodego Willa jest zbyt silna, by nastąpiła możliwość dwóch liderów. Nie mniej jednak, nie podoba mi się to. Pokaż mi znamię.

   Gdy chude palce Michelle objęły moją lewą rękę, poczułam energię przeskakującą między naszymi ciałami. Prąd przepłynął mi przez całą górną kończynę, stawiając dęba krótkie włoski. Dziewczyna odwinęła powoli bandaż. Gdy skończyła, opadł bezładnie na łóżko. Jedyna reakcja jakiej się doczekałam to gwałtownie wstrzymany oddech.

- Pierwszy raz widzę taki znak- szepnęła Michelle- co oznacza?
- Myśli skłębione- Poczułam, jak Clare pochyla się nad łóżkiem i rysuje palcem dziwny wzór na moim przegubie.-  Ja za to miałam okazje go wcześniej widzieć.
- Nadal nic nie rozumiem- Czułam jak powietrze się porusza, gdy dziewczyna kręci głową.- Co masz na myśli, mówiąc "myśli skłębione"?
- To nie jest ważne. Podaj mi oset peruwiański. Jeżeli chcemy ją zwerbować za kilka dni, musi być gotowa na próbę.

   Słyszałam, jak Michelle grzebie w jakiejś torbie, a potem wyciąga szklaną szkatułkę. Po chwili ktoś otworzył mi usta i położył na języku wysuszony listek, który w zetknięciu ze śliną momentalnie się rozpuścił. Odpływałam w nicość, przy akompaniamencie szmerów, gdy kobiety wymykały się z pokoju.

¤¤¤

   Cały poranek następnego dnia spędziłam na badaniach. Najpierw EKG, potem tomografia mózg, pobieranie krwi, a na końcu test wysiłkowy. Koło trzeciej przyjechali rodzice i zabrali mnie do domu. Całą drogę w samochodzie przesiedziałam w milczeniu. Mimo trzydniowego snu, jaki zażyłam w tym tygodniu, czułam się dziwnie zmęczona. Oprócz tego, od chwili wybudzenie bez przerwy byłam obserwowana. Ktoś nieustannie mnie pilnował, nawet na chwilę nie zostawiając samej. A więc jedyne na co czekam to dom i spokój.

   Oglądałam przemijające mi za oknem ulice, starając się wyłapać różnice. Wszystkie znane mi budowle stały w tych samych miejsca i prawie się nie zmieniły. Zupełnie, jakby upływ czasu ich nie obowiązywał. Wieżowce zbudowane ze szkła i żelaza nadawały miastu nowoczesności. Mimo tego że na każdym kroku znajdował się jakiś sklep lub elegancki butik, Marigold wcale nie przypominało Nowego Yorku. Tylko małe miasto na zachodzie Stanów Zjednoczonych, którym zresztą było. 

   Wszyscy zdawało się tętnić życiem i nijak nie pasowało do spokojnej sączącej się z radia muzyki klasycznej. Spojrzałam na rodziców, którzy trzymali się za ręce. W pewien sposób było to bardzo intymne, więc odwróciłam wzrok. 

   Miałam okropną migrenę. Wygrzebałam z torby tabletkę przeciwbólową oraz butelkę wody. Przyłożyłam ją do ust i przechyliłam, czekając aż napój spłynie mi na język. Nic takiego się nie stało. Przyjrzałam się uważnie butelce. Wyglądała normalnie, oprócz tego, że zamiast wody wypełniona była lodem. 

   Pisnęłam, co zwróciło uwagę rodziców. Mama odwróciła się przez ramię, a tata rzucił mi zdziwione spojrzenie we wstecznym lusterku. Przeniosłam wzrok na napój. Woda na powrót chlupotała w plastikowym naczyniu. To niemożliwe.

- Ugryzłam się w język- wymamrotałam szybko. Przeraziło mnie, jak płynnie potrafię kłamać.

   Mama, widocznie uspokojona, pokiwała głową. Jednak ja nie czułam się w żadnym razie spokojnie. Miałam halucynacje. Jak inaczej wytłumaczyć, że woda w przeciągu sekundy zamieniła się w lód a potem roztopiła? Przez chwilę rozważałam czy nie powiedzieć o tym rodzicom. Szybko jednak odrzuciłam tą myśl. Będą przerażeni i od razu odwiozą mnie do szpitala. Nie wytrzymałabym tam ani chwili dłużej w towarzystwie lekarzy i odoru śmierci. Wszystko było ze mną dobrze, musiało być. Jestem zdrową na umyśle osobą po wypadku samochodowym, która spędziła parę dni w klinice i nic poza tym. Sytuacja sprzed chwili była skutkiem zmęczenia. Tak jak ta w nocy. Byłam tak wykończona, że mój mózg już nie rejestrował, co dzieje się naprawdę, a co nie. Prześpię się trochę i wszystko wróci do normy. 

   Poczułam mrowienie w karku, ktoś mnie obserwował. Podniosłam wzrok, spodziewając napotkać odbicie taty w lusterku, lecz on patrzył prosto przed siebie, nucąc cicho pod nosem. Samochód zatrzymał się na światłach. Odwróciłam się twarzą do okna. Po drugiej stronie ulicy stała młoda dziewczyna, uporczywie się we mnie wpatrując. Koktajl, który trzymała w ręce, zamarł w połowie drogi do jej rozdziawionych ust. Nawet z tej odległości potrafiłam dostrzec jej niesamowite oczy. Delikatnie skośne ze złotymi tęczówkami nadawały jej wygląd drapieżnego kota. Pod ich spojrzeniem wyprostowałam się i również zaczęłam się w nią bezczelnie wgapiać. Była ładna, choć wyglądało na to, że stara się to ukryć. Miała na sobie obszerną, kolorową tunikę, pod którą kompletnie nie było widać jej figury. Taksowanie jej wzrokiem wydawało mi się niegrzeczne, więc wróciłam spojrzeniem do twarzy. Nadal głupio się na mnie patrzyła, a nie nie miałam pojęcia, czym to było spowodowane. Ludzie przeciskali się koło niej, przechodząc przez przejście, ale dziewczynie widocznie się nigdzie nie śpieszyło. Wyciągnęła z torby telefon komórkowy i zaczęła coś szybko mówić, nie spuszczając ze mnie wzroku. Zdawała się być zdenerwowana. Teraz czułam się nieswojo. Miałam wielką ochotę wydrapać jej te złote gałki oczne, gdy światła się zmieniły, a tata ruszył. Nie musiałam się oglądać, by wiedzieć, że dziewczyna nie odpuszcza. Możliwe, że nawet biegła za samochodem. Do końca drogi jechałam z zamkniętymi oczami, jeżeli ktoś będzie mnie obserwował, nie dowiem się o tym.

   Po piętnastu minutach tata zaparkował na podjeździe. Dom, wznoszący się przede mną, był taki sam, jak reszta na tej ulicy- zadbany i biały. Na grządce przy ganku zasadzonych było parę krzaków róży. Tutaj nic się nie zmieniło przez dwa lata. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do drzwi za mamą. Od razu na wejściu rzuciła klucze na szafkę w korytarzu i skierowała się do kuchni. Na jej pytanie, czy jestem głodna, machinalnie zaprzeczyłam. Teraz miała na głowie większy problem. 

   W domu nie było tak łatwo. Niemal cały wystrój był zmieniony. Orientacyjnie poszłam na przód, starając się dojść do salonu. Intuicja mnie nie zawiodła. Postanowiłam pójść za ciosem i zgadywać pokoje na piętrze. Włochate dywaniki na stopniach przyjemnie łaskotały moje stopy. Pokonałam pare schodków i zatrzymałam się. Na ścianie wisiały rodzinne zdjęcia. Pobieżnie je przejrzałam. Nic nowego. Zatrzymałam się dłużej na jednym, przedstawiającym dwie dziewczynki w warkoczykach. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam na górę. 

   Na wąskim korytarzu po obu stronach ustawione były cztery pary drzwi. Zajrzałam do pierwszych na prawo. W małym pomieszczeniu było pełno ubrań i różnego rodzaju pudeł. To z pewnością nie był mój pokój. Na przeciwko garderoby znajdowała się sypialnia rodziców. Łóżko z reguły było zawsze pościelone, teraz leżała na nim z miętą pościel. Coś musiało naprawdę martwić rodziców, że zapomnieli o tej podstawowej dla nich czynności. Potarłam ranę na skroni. Chyba nawet wiedziałam co. 

   Za kolejnymi drzwiami, które wybrałam, kryła się łazienka. Szybko ją pominęłam, naciskając klamkę ostatniego wejścia. Nie wiem czego się spodziewałam. Chyba tego, że pokój będzie odzwierciedleniem mojego charakteru i wszystko sobie przypomnę. Nic niestety takiego się nie stało. Wpatrywałam się w pudrowe ściany, szukając w głowie jakichkolwiek wspomnień. W tej pustej czaszce nic nie było. Przeszłam koło ogromnego regału, całkowicie zapełnionego książkami, i położyłam się na łóżku. Zamknęłam oczy, czekając na sen. Każda komórka w moim ciele krzyczała z wyczerpania, lecz ukojenie nie nadchodziło. Czułam się dziwnie rozbudzona, jakby ktoś napoił mnie czterema kubkami kawy. Skopałam łóżka kołdrę i przewróciłam się na plecy. Na suficie były gwiazdy. Były tam nie dzięki moim omamom a siostrze. To ona przykleiła je, gdy byłyśmy małe i bałam się ciemności.

   Zaśmiałam się histerycznie. W wieku 17 lat mam nadal ten sam problem. Ciemność nieustannie mnie prześladowała, tylko w trochę innej formie. Spojrzałam na zegarek na dłoni. Aspiryna powinna już zacząć działać. Chciałabym się wyciszyć, a tym czasem mózg podsyłał mi pod nos wszystkie obrazy, o których najchętniej bym zapomniała: przerażający sen w szpitalu, zamrożoną wodę i złotooką dziewczynę. Nic z tego tak naprawdę się nie wydarzyło, wszystko sobie wyobraziłam. Nikt nie podkradł się do mojego łóżka w szpitalu, woda nagle nie zamarzła i na pewno nie byłam obserwowana. Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, a ja nie grałam w żadnym z nich. 

   Na stoliku nocnym zadzwonił budzik. Kto nastawiał alarm na czwartą?! Zerwałam się przestraszona z łóżka. Zrobiłam szybki krok, starając się je obejść. Z całym impetem uderzyłam małym palcem u stopy o drewnianą nogę posłania. Poczułam rozsadzający mnie od środka ból. Ten przeklęty, piąty palec istniał chyba tylko po to, by sprawiać mi cierpienie. Złapałam się za stopę, skacząc na jednej nodze. Na dokładkę budzik ciągle wył wściekle, dodatkowo podsycając mój gniew. Serce waliło mi mocno, pompując krew z rekordową prędkością. Miałam silną potrzebę zniszczenia czegoś. Oczy same mi się zamknęły. Sięgnęłam w głąb siebie, starając się dotrzeć do złych emocji, a potem je strząsnąć, jak robią to dzieci w przedszkolu. Wyrzuciłam ręce w powietrze, szybko je po tym opuszczając. 

- Przestań!- wydarłam się w stronę alarmu, jakby mógł mnie usłyszeć. 

   Zamarłam, gdy okazało się, że mnie posłuchał. Poczułam nieprzyjemny zimny powiew na policzku. W chwili, gdy otworzyłam oczy, słyszałam jak moja szczęka opada na podłogę. Budzik razem z całym stolikiem, na którym stał, był pokryty szronem. Mróz tworzył na drewnie piękne wzorzyste kwiaty. Spojrzałam na swoje gołe stopy, które stały na miękkim śniegu. Przyłożyłam rękę do ust.

- O mój Boże.

   Ostatnie co zanotowałam w pamięci to, to że miałam szczęście i zemdlałam na łóżko.

¤¤¤

Mamy za sobą pierwszy rozdział. Nadal tu jesteście? Uff, może uda mi się Was tak szybko nie zniechęcić. Nie zhańbię honoru bloggerki i obowiązkowo będę nalegać na zostawianie pod spodem komentarzy. Nawet przygotuję tekst dla tych leniwych: "Przeczytane". Teraz kopiuj- wklej i po sprawie! Oczywiście zapraszam na swojego drugiego bloga. Jest to historia fanfiction. Zdaję sobie sprawę, że to może odstraszyć, ale może jednak się Wam spodoba? http://elizabeth-watters-heros.blogspot.com/
Pozdrawiam, puck

sobota, 7 marca 2015

Prolog

Prolog


 Powieki były ciężkie, ale nie na tyle, by nie starczyło mi sił na uniesienie ich. Stałam w ogromnym pomieszczeniu w kształcie kopuły. Drewniany parkiet nosił ślady wielu rys po intensywnym użytkowaniu. Mimo uciążliwego półmroku, rozpoznałam w nim starą salę baletową. 

   Ciemność zbyt długo była moim towarzyszem, bym teraz mogła znosić jej towarzystwo z przychylnością. Więziła mnie, odcinając od wszystkiego, co było mi dobrze znane. Zatrzymywała przy sobie, powoli uzależniając od złudnego spokoju. Wyobrażenia wolności i błogiego zapomnienia o koszmarnej rzeczywistości, która tak naprawdę, nawet na chwilę nie miała ochoty zostawić mnie samej. Nie wystarczyły jej tortury we śnie. Przedostawała się na jawę, by udaremnić mi ucieczkę.

   W dość przykrych okoliczność (jeżeli tym właśnie mianem można określić wypadek samochodowy) pojawiła się w moim życiu Ciemność. Kusiła mnie, niczym Ikara swoboda. Była wodą dla spragnionego i właściwą drogą dla zagubionego. Będąc w Ciemności, czułeś się jak w domku letniskowym na wakacjach- dobrze, lecz nie na swoim miejscu. A tego właśnie mi brakowało, domu. Cały czas czułam się jak w kwadratowym pudełku, bez wyjścia. Byłam tu tak długo, że obecna różnica była naprawdę mile widziana.

   Rozejrzałam się dookoła. Odbicia w lustrach, powieszonych na całej ścianie, naśladowały moje ruchy. Do zwierciadeł przymocowany był dębowy drążek baletowy. Wystarczyło trochę się wysilić, a dzięki mocy wyobraźni pojawiały się baletnice w jasnych kostiumach. Dwa metry nad ziemią, przez półkoliste okna do środka wpadał nikły blask księżyc. Padając na różne przedmioty, tworzył na podłodze kwieciste wzory. Był jednym źródłem światła. Kryształowy, ogromny żyrandol nie działał od jakiegoś czasu, zdecydowanie mijając się ze swoją pierwotną funkcją. Sufit ozdobiony był malowniczymi, białymi listwami. W rogu stał fortepian pokryty grubą warstwą kurzu. Był on kolejnym znakiem, że sala została dawno opuszczona. A mimo tego cała ta smutna aura nie odebrała jej dawnej elegancji i świetności. 

   Stukot moich kroki rozniósł się echem, gdy podeszłam do ciemnych, dwuskrzydłowych drzwi. Szarpnęłam mocno za klamki, starając się je otworzyć. Ani drgnęły, musiały być zamknięte od zewnętrznej strony. Nie było szans na moją ucieczkę, nikt tu nie przychodził. Czułam się, jakby to było jedne spokojne miejsce, które odwiedziłam w historii całej swojej egzystencji. 

   Usłyszałam cichy dźwięk dzwoneczków. Z początku był tak nikły, że nie dopuszczałam go do swoje świadomości. Stopniowo wzrastał, stając się wyraźnym kontrastem dla głuchej ciszy. Chodziłam po całej sali starając się namierzyć źródło muzyki. Bez skutku szukałam wyjaśnienia, choć mogło się okazać, że to mój umysł płata mi figla. Przymknęłam oczy. Podobno ludzie niewidomi mają bardziej rozwinięty zmysł słuchu. Może to, że na parę sekund stanę się ślepcem pomoże mi znaleźć, to czego szukam? Tykanie zegara zostało skutecznie zagłuszone przez melodie dzwonków, która zdawała się wybrzmiewać równocześnie z każdego kierunku. 

   Rozchyliłam powieki, dając sobie spokój z bezsensownymi eksperymentami. To co zobaczyłam, sprawiło, że ze zdziwienia cztery zamrugałam. W odległości czterech stóp ode mnie stał matowy, drewniany stołek. Wykonany był ręcznie z ciemnobrązowego materiału. Na jednej nodze wyrzeźbione były winorośle pnące się ku górze. W niektórych miejscach można było zauważyć twarze ludzi wykrzywione w grymasie bólu. Blat stołka ozdobiony był symbolami czterech żywiołów. Cały mebel mimo wielu rys i wyszczerbień sprawiał wrażenie nowego. Obejrzałam go wokoło, gładząc chropowatą powierzchnię. Na porcelanowym talerzyku leżała koperta. Na grzbiecie delikatnie pożółkłego papieru napisane były trzy słowa "Wspomnienia. Nie otwierać". Śledziłam wzrokiem pochyłe litery. Najatrakcyjniejszy zakaz na świecie. Jeżeli chcesz, by ludzie coś zrobi, to zakaż im tego. Obok, na stołku leżało małe pudełeczko. Prostokątny kartonik, z naklejką z psem palącym fajkę, zawierał jedną zapałkę. Chwyciłam go delikatnie, przyglądając się dokładnie. Na denku małymi literami zapisana była krótka instrukcja "Spal kopertę". Nic więcej. 

   Może to jest sposób, bym się stąd wydostała. Obudziła, odcięła od Ciemności. Wiele dałabym za szansę ucieczki. Wróciłabym do rzeczywistości, odzyskując swoje życie. Miałam dość bezustannego czekania bez celu. Robiłam to bo byłam zagubiona, sama. Przypadkiem znalazłam się w wyobcowanym miejscu. Jego monotonia została przerwana właśnie teraz. Nie wiem na jak długo mam możliwość przebywania w przepięknej sali baletowej. Zapewne już za chwilę wszystko to by zniknęło. A ja nie mogłam pozwolić by Ciemność znów mnie pochłonęła.

   Szybkim ruchem tarłam zapałkę o krzesiwo. Pierwsza próba nic nie dała, dopiero za drugim razem powstał ogień. Mały płomyk na czubku wzrastał, powoli trawiąc cały trzonek. Potrzebowałam chwili, by przeciwstawić się temu hipnotyzującemu widokowi. Przyłożyłam zapałkę do koperty. Ogień od razu zajął papier. Opuściłam go na talerzyk, patrząc jak płonie. Czarne litery zlewały się z kopertą, gdy ta płonęła, zmieniając swój kształt. Ogień, oprócz ciepła, wyzwolił we mnie dotąd nieznane emocje. Poczułam się, jakbym w jednej sekundzie schudła 20 kilogramów. Byłam lekka i wolna.

   A potem znowu cisza. Dzwonki przerwały swoją melodię, a ogień przestał wesoło trzaskać. Blask księżyca zaczął blednąć, by po chwili zatopić pokój w mroku. Poczułam się na powrót normalnie. Znów byłyśmy tylko we dwie: Ciemność i ja.


   Powieki były ciężkie, ale nie na tyle, by nie starczyło mi sił na uniesienie ich. Leżałam w ogromnym pomieszczeniu w kształcie kopuły. Kafelki na podłodze, ułożone w szachownicę nosiły ślady po intensywnym użytkowaniu. Mimo uciążliwego półmroku, rozpoznałam w nim starą salę szpitalną. 


~*~

Witam! Tak właśnie o to wygląda prolog historii, która mam zamiar opisać. Żyję w przekonaniu, że chociaż paru osobom spodoba się to, co napisałam. Nie zmuszam do komentowania, ale niech to będzie współpraca z korzyścią dla obu stron. Wasze opinie dają mi kopa do pisania kolejnych rozdziałów, więc proszę byście poświęcili chociaż minutę.
Pozdrawiam, puck